Czy otwartość sprzedaje? Z pewnością nie musi, bo postulat otwierania instytucji kultury ma wystarczająco mocny fundament. To idea zapewnienia dostępu do dóbr kultury, dostępu pozbawionego ograniczeń na tyle, na ile to możliwe.
Ale jeżeli otwartość przyczynia się do zwiększenia rozpoznawalności instytucji, poprawia jej wizerunek, przysparza nowych odbiorców, jeżeli w tym sensie „sprzedaje”, to przecież tym lepiej dla otwartości. I dla instytucji.
Pełna zgoda. O ile wskazywanie na wymierne korzyści nie stanie się główną linią argumentacji na rzecz otwierania instytucji kultury. A przed taką pokusą stoją zwolennicy otwartości. Przecież łatwiej wtedy mówić językiem korzyści. Dzięki otwartości zyskacie wizerunek nowoczesnej instytucji. Powołać się na twarde dane. Zobaczcie, otworzyli zasoby i od razu liczba wejść na ich stronę zwiększyła się o tyle a tyle procent.
Uleganie takiej pokusie niesie ze sobą ryzyko uzależnienia od wymiernych efektów promocyjnych. A za wcześnie by mówić o niezawodnym mechanizmie, który łączy otwieranie zasobów z realizacją celów marketingowych instytucji. Wskazywanie na otwartość jako wyróżnik też ma ograniczoną moc, bo im więcej instytucji otwiera zbiory, tym trudniej się wyróżnić. A przecież chcemy, żeby otwartość stała się standardem, a nie źródłem unikatowości tej czy innej instytucji.
Gdy mowa o roli otwartości w promocji instytucji kultury, lepiej przyjąć bardziej umiarkowane podejście. Polityka otwartości może wpisać się w strategię promocji instytucji kultury. Zwłaszcza tam, gdzie współgra z trendami w komunikacji i marketingu.
Być tam, gdzie są odbiorcy – to zalecenie zna każdy, kto zajmuje się promocją. Odbiorcy są (również) w sieci. Gdy udostępniamy nasze zasoby w sieci, zbliżamy się do odbiorców. Proste, ale prawdziwe.
Chcemy, żeby nasze treści (zasoby, zbiory, dzieła) były popularne. Aby treść stała się popularna, ludzie muszą się nią dzielić. Im łatwiej się nią dzielić, tym większa szansa na popularność. Tak działa dystrybucja treści w sieci. Co oznacza, że ułatwienie dystrybucji (przez odpowiednią licencję, usuwanie ograniczeń technicznych itp.) to podstawowy warunek upowszechniania treści w sieci. Za „treści” podstawmy „kultury” i już widać, gdzie polityka otwartości spotyka strategię promocji.
A „treści” są ważne, bo content marketing (czyli marketing treści) staje się jednym z ważniejszych narzędzi tworzenia wizerunku organizacji i budowania relacji z odbiorcami. Tak w przypadku firmy, jak i instytucji.
Czy otwartość sprzedaje? Nie sama, nie zawsze. Ale tak, przynosi też korzyści promocyjne. To dodatkowy argument na rzecz wejścia na ścieżkę otwartości. Ale wchodzi się na nią z powodów fundamentalnych.
Autorem wpisu jest Sławek Czarnecki, menedżer kultury, filozof, który pracuje w Instytucie Kultury Miejskiej, gdzie koordynuje program Obserwatorium Kultury. Odpowiada również za strategię public relations instytutu. Autor książki „Nowa widownia. O promocji w kulturze”. Współautor raportów z badań „Poszerzenie pola kultury. Diagnoza potencjału sektora kultury w Gdańsku” oraz „Punkty styczne: między kulturą a praktyką (nie)uczestnictwa”. Prowadzi zajęcia z social media w kulturze dla studentów zarządzania instytucjami artystycznymi Uniwersytetu Gdańskiego. Wcześniej był m.in. szefem marketingu w Teatrze Wybrzeże i zajmował się obsługą public relations kandydatury Gdańska do tytułu Europejskiej Stolicy Kultury 2016. Pisze blog o kulturze „Widownia”.
Ilustracja: Motion Picture Studio Directory and Trade Annual (1916), domena publiczna.